niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 2

Brak komentarzy:

lost souls

Jechaliśmy samochodem, było to czarne audi. Siedziałam na miejscu pasażera i przez okno widziałam że zmierzcha. Zza kierownica siedziała mama w czarnej garsonce. Na ręku połyskiwała platynowa bransoletka wysadzana błękitnymi diamentami. Włosy miała rozpuszczone i mimo że twarz miała zwróconą w stronę drogi, wiedziałam że płacze.
- Czemu płaczesz? - spytałam.
Nie opowiedziała ale z jej gardła wydobył się głos. Wtedy zorientowałam się że jedziemy pod prąd. Samochody jechały prosto na nas. Zaczęłam mówić mamie by zawróciła. Ale ona tylko jechała, nie słuchała, nie mówiła nic. Łzy płynęły już nie tylko jej ale i mi. Zaczęłam krzyczeć by zwolniła, bo jechaliśmy coraz szybciej. Zaczęłam krzyczeć a mama zaczęła  jeszcze bardziej szlochać. wtedy zobaczyłam że prosto na nas jedzie duży samochód ciężarowy. 
- Przepraszam Anno, przepraszam - jęknęła moja rodzicielka i wtedy tir wjechał prosto w nas.

- Anno! Anno!!
Usiadłam na łóżku prosto i wtedy uświadomiłam sobie, że ten tir i matka to tylko był sen. Odetchnęłam z ulgą. Mimo to i tak sprawdziłam czy jestem cała.
- Anno, wszystko w porządku? - spytał David, który stał obok mojego łóżka. Wtedy przypomniałam sobie, że słyszałam jak mnie wołał.
- Tak to... to tylko koszmar - opowiedziałam lekko drżącym głosem. Chrząknęłam i poprawiłam kołdrę.
David usiadł naprzeciwko mnie. Zobaczyłam że był bez koszulki i miał na sobie tylko spodnie od piżamy.
- Ann, może chcesz żebym umówił cię z psychologiem? Doktor w szpitalu mówił, że powinnaś porozmawiać ze specjalistą. Nie chcę cie do niczego zmuszać, ale może ci to pomoże - wyszeptał mój brat.
David miał rację, potrzebowałam psychologa ale zawsze uważałam że mówienie obcej osobie o tym co mnie dręczy jest nie właściwe. Myślę że to ja sama powinnam się z tym zmierzyć. Moje demony to moja sprawa.
- Dam sobie radę... sama - odparłam poprawiając poduszkę i kładąc się na boku.
- Wiesz, że masz mnie, pomogę ci jeśli tylko zechcesz ze mną porozmawiać. To już twój drugi koszmar, a jak nie śpisz to płaczesz. Te ściany są cienki i wszystko słychać.
- Przepraszam, obiecuje że się poprawię. 
- Anna, nie chcę cię zmieniać. Chcę tylko byś się uśmiechnęła i była taka jak zwykle. Jeśli masz problem to porozmawiaj ze mną. 
- David... - chciałam go zapewnić że wszystko będzie dobrze, ale zamiast tego, pojawiły się łzy a w gardle urosła gula. Po chwili już szlochałam a David głaskał mnie po dłoni. - ... straciłam mamę i... chyba to moja wina... widziałam że nie zapina... pasów. Ja... ja... Boże, mama nie żyję... i  to... wszystko... przeze mnie.
Powiedziałam w przerwach między pociąganiem nosem a szlochem. Oczekiwałam słów pocieszenia... chyba. Ale mój brat milczał, za to tylko głaskał mnie jak psa. 
- Może byś coś powiedział,a nie głaszczesz mnie jak jakiegoś czworonoga.
- Anno, pamiętaj że to była również moja mama. Wiesz jak ja za nią tęsknię, wiesz ile bólu sprawiło mi zorganizowanie pogrzebu. Ale domyślam się, że twój ból jest o wiele bardziej większy, bo byłaś z nią w tej chwili. Obwiniasz się za to co się stało, bo ty przeżyłaś a mama nie. Ale zastanów się dobrze, czy ona nie chciałaby byś cieszyła się życiem, byś śmiała się, chodziła do kina lub teatru?
- Łatwo ci mówić.
- Wcale nie łatwo. Nawet nie wiesz co przeżyłem gdy dowiedziałem się o wypadku.... myślałem że ty również umrzesz. Uważałem to za cud że twoje obrażenia okazały się nic nie znaczące. Uwierz mi, mama cieszy się, że możesz żyć i lepiej nie marnuj tej szansy.
- Więc co mam robić? - spytałam.
- Przestań chodzić po domu jak, cień i weź prysznic. Jeśli chcesz możemy pojechać jutro, na zakupy. Albo raczej dzisiaj, bo jest już po drugiej w nocy.
- Okej.
- Okej. Obiecujesz poprawę?
- Tak.
- Dobrze to ja lecę jeszcze troszkę pospać. 
David przeciągnął się i ruszył do drzwi. Potem przypomniałam sobie o bransoletce którą widziałam we śnie.
- David, co z rzeczami mamy i moimi, które zostały w Waszyngtonie. 
- Wysłałem po nie mojego przyjaciela. To zaufany człowiek, sprawi że wszystko przybędzie tu na czas. Możliwe, ze wszystko będzie już jutro. 
- Dziękuję.
Resztę nocy spałam jak suseł

>><<<

Kiedy rano się obudziłam, czułam się dziwnie lekka. Jakby wydarzenia których doświadczyłam w nocy, czyściły moją duszę. Wstałam i tak jak powiedział w nocy David, ruszyłam wziąć prysznic. okazało się, że to wcale nie takie łatwe przez gips na ręce. Bardzo starałam się go nie zmoczyć mimo to i tak co rusz wpadałam z nim pod strumień wody. Najgorzej było umyć głowę. Musiałam spienić szampon lewą ręką. Stwierdziłam też powinnam ogolić pachy i nogi , ale potem sobie odpuściłam. Najwyżej założę długie spodnie i bluzkę z rękawkami. 
Po tym dziwnym prysznicu, poczułam się czysta. Weszłam do pokoju gdzie pod szafą stała moja jedyna walizka. Jakie to było szczęście że nie były w naszym samochodzie tylko w aucie ochrony. Mogły zostać zarekwirowane przez policję i oddane Bóg wie kiedy. 
Otworzyłam teraz bagaż i wyjęłam czarne dżinsy, do tego biały to oraz szary sweter kaszmirowy. Mimo że był sierpień, pogoda była deszczowa. Wyjęłam też kosmetyczkę. Stojąc przed lustrem w łazience, odkryłam że wyglądam paskudnie. Nad brwią miałam założony plaster. Wcześniej były szwy, ale zdjęto mi je kiedy wychodziłam ze szpitala. Rana była krwawiąca ale nie taka głęboka jak wszyscy myśleli. Za parę dni nie będzie po niej śladu. Pod oczami miałam fioletowe cienie, a mokre włosy były skołtunione. 
Przeprowadziłam moja buźkę przez wszystkie przebiegi oczyszczające jakie mogłam wykonać za pomocą środków w kosmetyczce. Dwa razy umyłam żeby. A rozczesane i wysuszone włosy zaplotłam w warkocz. Zrobiłam też sobie lekki makijaż.
Potem założyłam rzeczy które sobie przygotowałam. W lustrze zobaczyłam dawną siebie, może nie do końca gdyż moje błękitne oczy zionęły smutkiem. Kiedy się uśmiechnęłam, wyglądałam sztucznie. Darowałam sobie próby udawania szczęśliwej i ruszyłam do salonu.
David już tam był. Leżał na kanapie i oglądał telewizję. Miała na sobie teraz czarne dżinsy i bawełnianą koszulkę z napisem ,,Szef na urlopie".
- Hej Księżniczko, widzę że jesteś gotowa do wyjścia - powiedział kiedy zauważył moje wejście.
- Cześć... a nie zjemy śniadania.
David uśmiechnął się, jakbym mu właśnie opowiedziała  kawał. Był to uśmiech który powstrzymywał śmiech.
- Zjemy na mieście - odparł i wstał. Poszedł do sypialni, stamtąd wrócił w innej koszulce. Mniej obciachowej niż tą którą miał. - Radzę ci wziąć czapkę i okulary.
- Czemu? 
- Bo na dole, przed wejściem stoi gromada reporterów i paparazzi. Musimy się maskować. 
- Ale czemu tam....
- stoją? - dokończył za mnie brat. - Bo jesteś siostrą jednego z najbogatszych ludzi w Nowym Jorku, a jego matka zabiła się jadąc z tobą samochodem. W telewizji mówią że Sylwia Jenny Black była pod wpływem alkoholu, albo prochów. Uwierz mi, lepiej się zasłonić.
- Skoro tak mówisz.
Wzięłam z walizki okulary przeciwsłoneczne ale nie miałam żadnej czapki. Na szczęście, David miał ich parę i dał mi jedną z napisem ,,Black" .
- Firmowa, lepiej jej nie zgub - powiedział mrugając do mnie.
Weszliśmy do windy. Black zaczął jeszcze pisać wiadomość do swojej sekretarki by przełożyła mu spotkania na następny dzień. Trochę żałowałam że odrywam Davida od jego pracy, ale tylko trochę. 
Mój brat mieszkał na ostatnim piętrze w tej rezydencji.
 Myślałam że będziemy jechać sami aż do parteru, ale ku mojemu zdumieniu otworzyła się na jednym z pieter. Do środka weszły trzy osoby. W jednej z nich rozpoznałam chłopaka który wczoraj wpadł po mąkę. Jak on miał na imię? Max? Nie, Matt? Tak. Matt. Towarzyszyły mu dwie dziewczyny. Obie blondynki, jedna była wysokonoga, miała niebieskie oczy i długie blond włosy. Obok niej stała niższa i młodsza (być może w moim wieku). Ona również miała niebieskie ozy, ale włosy były prostsze. 
- Witaj Black - odezwała się starsza blondynka do mojego brata.
- Och, Evans. Miło cię widzieć.
W glosie mojego brata wyczułam lekko zgryźliwy ton. Wyczułam że jej nie lubi, po chwili i ja także uświadomiłam sobie że jej nie polubię.
-  Coś taki zgryźliwy Black? Interesy źle idą - spytała sztucznie słodkim głosem Evans. 
Tak się zapatrzyłam w wymianę słów mojego brata z blond kobieta że dopiero po chwili zauważyłam że Matt mi się przygląda. Kiedy napotkał mój wzrok odwrócił się i złapał za rękę młodszą blondynkę. To chyba była jego dziewczyna ,,od ciasteczek".
Ponownie skupiłam wzrok na barcie.
- Jak wiesz interesy idą bardzo dobrze. Zapewne słyszałaś że podpisaliśmy kontrakt z Davson&Garry. 
Usta blondynki ułożyły się w literkę ,,o" . 
- Twoja mina mówi, że nie słyszałaś - powiedział David i uśmiechnął się podnosząc kącik ust do góry.
Drzwi windy otworzyły się. David wyjął telefon i szybko wybrał numer.
- Luke. Podjeżdżaj jesteśmy w recepcji.
Przez przeszklone drzwi widziałam tłum ludzi z ustawionymi kamerami i aparatami.
- Może wrócimy do domu i zamówimy pizze - powiedziałam zawracając się w stronę windy.
- O nie moja panno, wychodzimy na zakupy.- powiedział David łapiąc mnie za łokieć.
Wtedy Evans odwróciła się i zmierzyła mnie wzrokiem. David jakby wyczuł zainteresowanie innej osoby zasłonił mnie przed nią,tak że widziałam tylko jego pierś. 
- Och Black, a więc to twoja siostra? - usłyszałam jeszcze głos tej całej Evans, chciałam coś powiedzieć ale wciął mi się brat
- O samochód czeka - powiedział David zakładając czapkę i okulary. Ja również założyłam i razem ruszyliśmy przez gąszcz reporterów.


>><<

David zabrał mnie najpierw do restauracji,gdzie zjedliśmy naleśniki z owocami i miodem, wypiliśmy po kawie i szejku truskawkowym. Potem poszliśmy na zakupy. David kupował mi każdą rzecz nawet nie patrząc na cenę, Tak więc wróciliśmy obładowani torbami.Tym razem nie przechodziliśmy przez tłum reporterów bo szofer zatrzymał się w garażu i stamtąd wjechaliśmy na górę.
- Dlaczego wcześniej nie wyszliśmy garażem? -spytałam.
- Chciałem by to że zemną mieszkasz stało się faktem - odparł David.
- Ciocia Kate?
- Chce mnie podać do sądu. Według niej to ona powinna przejąć nad tobą opiekę. Ale ty chyba nie chcesz z nią mieszkać?
- Jasne że wolę z tobą.
Przeraziłam się że ciocia chce się mną tak opiekować że aż wnosi sprawę do sądu.
Usiadłam na kanapie i zdjęłam buty, pół dnia chodziliśmy  po sklepach i moje stopy po prostu błagały o masaż.
- Chcesz zamówić coś do jedzenia? - spytał David przychodzą z kuchni wraz z ulotkami.
- Dlaczego po prostu nie zatrudnisz kucharza? Co nie stać cię?
David prychnął i podniósł jeden kącik ust do góry.
- No co? Mógłbyś zatrudnić Madison. Pracowała u nas w domu w Waszyngtonie. Była fantastyczna niewiele starsza ode mnie, chyba w twoim wieku. Zajmowała się całym domem, gotowała, sprzątała, robiła zakupy. Ale jak ona gotowała, mówię ci jej strudel z jabłkami albo kaczka z pomarańczami...
Na samą  myśl aż mi ślinka leci.
- Jeżeli chcesz, mogę ją zatrudnić...?
- Było by fajnie.... tylko nie wiem czy się zgodzi. W Waszyngtonie ma wszystko studia, rodzinę, chłopaka.
- Zgodzi już ja z nią pogadam. A tymczasem wolisz pizzę czy tajskie?

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 1

Brak komentarzy:
lost souls

5 dni potem...

Przez ostatnie pięć dni nie ruszyłam się na krok z apartamentu Davida. Mój brat jest od wczoraj moim prawnym opiekunem. Wszystko odbyło się cicho i bez szumu. Wczoraj także został odczytany testament mamy. Firma byAnn została zapisana na mnie tak jak przewidywał to David. Ale dopóki nie osiągnę pełnoletności firmę będzie prowadził mój brat wraz z rada  nadzorczą. Jednym słowem wszystko układa się dobrze. 
Mimo że codziennie dochodzą mnie jakieś fantastyczne wieści nic nie poprawia mi humoru. Próbuję oglądać telewizję, przeglądać facebooka czy słuchać muzyki wydaje mi się to nie stosowne. Nawet książki które kiedyś czytałam całymi dniami wydają mi się nic nie znaczącym zajęciem. David przedwczoraj powrócił już do pracy. Od trzech lat mieszkałam w Waszyngtonie i nie miałam znajomych w Nowym Jorku. Nie znałam popularnych miejsc które tu są i ogólnie nie wiedziałam nic. 
Korzystając z tego że nikogo nie ma w apartamencie postanowiłam go pozwiedzać. Całe mieszkanie było urządzone w nowoczesnym stylu. Przeważał kolor czarny z biało szarymi elementami. W salonie była ciemno szara kanapa z białymi i czarnymi poduszkami gdzie naprzeciwko wisiał duży czarny ekran telewizora. Ściany były białe, po za jedną gdzie były zamontowane panele. W salonie największa atrakcją był chyba fortepian czarny i błyszczący oraz gitara. 
Podeszłam do instrumentu. Nie byłam wybitną pianista, ale słyszałam że gram nieźle na gitarze. U Davida było znów odwrotnie. Mamie zależało abyśmy umieli grać na instrumentach, być może dlatego że ona nigdy się nie nauczyła. 
Usiadłam na przeciwko czarno białych klawisz. Zaczęłam grać melodie której nauczyłam się wiele lat temu. Na początku nie szło mi dobrze, ale z każdą próba było już dobrze. Melodię grałam jedna ręką, bo gips utrudniał grę drugą. Kiedy skończyłam zagrałam ją od nowa, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, aż zabrzmiała bez żadnej pomyłki. 
W końcu zamknęłam klawiaturę i o mało palców sobie nie przycięłam kiedy usłyszałam oklaski za moimi plecami.
- David, o mało palców sobie nie przycięłam  - powiedziałam głośno zirytowana faktem że tak mnie straszy. Odwróciłam się z zamiarem napaści na niego ale ku mojemu zdumienie to nie był David tylko jakiś obcy chłopak, być może w moim wieku.
- Ta, Davidem nie jestem, ale przepraszam, że twoje palce o mało przeze mnie nie ucierpiały. 
- Przeprosiny przyjęte ale ten sarkastyczny ton to możesz sobie darować - powiedziałam rozcierając dłoń i patrząc spod oka na obcego przybysza. - Czego tu szukasz tak w ogóle?
- Mąki chciałem pożyczyć - powiedział, zmieniając ton. 
- Mąki? Na co ci mąka? - zaciekawił mnie.
- Będę piekł ciasteczka z moją dziewczyną. Może chcesz się przyłączyć? - zauważyłam że specjalnie zaakcentował słowo ,,dziewczyna" ale co mnie obchodzi on albo jego dziewczyna, albo jakieś ciasteczka. 
- Nie, akurat mam coś do roboty - powiedziałam. On zaś zlustrował okiem moją czarną jedwabną piżamę w której poruszam się od domu od czterech dni, związane w supeł włosy oraz rękę w gipsie. - Chodź dam ci tę mąkę.
Wkroczyliśmy do niesamowicie urządzonej kuchni, było w niej wszystko co powinien mieć dobry szef kuchni. Szkoda że marnowała się w apartamencie w którym jedyną rzecz jaką umie się ugotować jest woda na herbatę. Zaczęłam zaglądać do wszystkich szafek, i choć były pełne najróżniejszych śmieci, nie było w nich mąki. W tym domu chyba nikt nie lubi naleśników.
- Chyba nie mamy mąki - odparłam zaglądając do szafki która była pełna garnków.
- To mnie pocieszyłaś. Będę chyba musiał iść do sklepu - powiedział uśmiechając się.
- Na to wygląda. Jak chcesz ciasteczek to musisz się poświęcić - powiedziałam zaglądając w szafki które były w wyspie kuchennej. Które okazały się pełne rachunków po zamówionych, gotowych, daniach z restauracji .
- Ta u nas mąki na pewno nie ma - powiedziałam podnosząc się.  Nieznajomy przyglądał mi się teraz z zainteresowanie.
- Pomóc w czymś? - spytałam kiedy jego wzrok stał się zbyt natarczywy. 
- Tak w ogóle to kim jesteś? - pytanie na pytanie, niezłe zagranie. Ale zamiast odpowiedzieć roześmiałam się. Po czym spoważniałam przypominając sobie dlaczego tu jestem.
- To ty wszedłeś i się nie przedstawiłeś. Ja tu mieszkam od raptem dziewięciu dni. 
- Rzeczywiście duży staż, ja tu mieszkam od siedemnastu lat i znam wszystkich lokatorów, wiem kto mieszkał wcześniej i znam tych nowych. Ciebie zaś wiedzę pierwszy raz.
Nic na to nie odparłam, nalałam sobie wody do szklanki i popijając patrzyłam na nieznajomego. 
- Dziewczyna na ciebie nie czeka? - spytałam słodkim głosikiem.
- Matt Prince, sąsiadem jestem - powiedział. Podeszłam do niego i z uśmiechem satysfakcji przedstawiłam się.
- Anna Black, siostra tego co tu mieszka.
Roześmiał się.
- Dlaczego wcześniej cię tu nie spotkałem. 
- Wcześniej mieszkałam w Waszyngtonie, przeprowadziłam się nie dawno. 
Byłam zmuszona do przeprowadzki ale kogo to obchodzi.
- Och i podoba ci się tu?
- Mieszkałam już wcześniej w Nowym Jorku, ale wtedy byłam bardziej zależna od rodziców. Nie znam tu nikogo. Poza tym przechodzę żałobę i nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
- Żałobę? Po kim, po kocie? - chyba myślał że chcę go spławić skoro uznał że żartuję.
- Po mojej mamie - odparłam przełykając ślinę.
Matt od razu spoważniał, i zaczął mnie przepraszać, ale było za późno, bo łzy zaczęły pojawiać się w moich oczach, a wspomnienia z wypadku nagle stały się tak realistyczne.
- Już dobrze, dobrze. Odprowadzę cię do drzwi. 
Chłopak wciąż mamrotał przeprosiny a ja prawie siłą wypchnęłam go z mieszkania. 
Do końca dnia przeleżałam w łóżku przeklinając siebie i swoją słabość.

Prolog

Brak komentarzy:

Moja matka jest szaloną kobietą. Nie lubi samolotów, bo ma lęk wysokości a pociągi i autobusy przerażają ją w takim samym stopniu co zepsuta ryba na obiad. Dlatego z Waszyngtonu do Nowego Jorku jedziemy samochodem. Nie przeszkadzałoby mi to zbytnio gdyby moja matka było choć trochę dobrym kierowcą, ale ona zna przepisy drogowe w takim samym stopniu co ja historię wojny secesyjnej. Czyli w ogóle. Oczywiście moja mama ma prawo jazdy ale zrobiła je tylko dlatego żeby mieć, nigdy nie musiała prowadzić samochodu, ma od tego szoferów.
Za to dziś ja coś tknęło i teraz jedziemy ponad 180km/h autostradą. Ochrona która zawsze jeździ z nami została zgubiona. Jedyne co mnie zadowalała w całej tej sytuacji to to, że jest mały ruch.
-Zwolnij troszkę - powiedziałam kiedy zaczęła wymijać kolejne napotkane auto.
- Och, Anna wyluzuj troszkę - po czym się roześmiała.
Spojrzałam na moja rodzicielkę. Jej włosy czarne jak smoła były uczesane w kok, a błękitny kostium podkreślał kolor jej niebieskich oczu takich samych jak moje. Różowe usta, rozciągały się w uśmiechy ukazując białe zęby. Była piękną kobietą i choć miała prawie pięćdziesiąt lat wciąż wyglądała kwitnąco. Była szczęśliwa i odprężona tak jak dawniej kiedy żył tata i spędzaliśmy wspólny czas w domku nad jeziorem.
Nagle mama jakby przyciągnięta moim wzrokiem spojrzała na mnie.
- Co Anno, mam coś na twarzy?
- Nie, tylko... Kocham cię mamo.
Roześmiała się jak zwykle słysząc te słowa. Lubiła być doceniana, a te słowa były dla niej największą w życiu nagrodą. Był to też jej słaby punkt, normalnie miękła przy tych wyznaniach.
- Też cię kocham...
Nagle wszystko przyśpieszyło i ucichło. Na początku widziałam tylko mamę ale potem poczułam że wzlatujemy w górę. Spojrzałam w przednią szybę i widziałam niebo, a potem samochód walnął mocno o ziemię.  Poczułam jak poduszka powietrzna wystrzela pode mną. chciałam zobaczyć czy wszystko okej z mamą ale nie mogłam się ruszyć. Bolała mnie ręka a na twarzy czułam ciepłą ciecz. Mimo bólu wiedziałam że mieliśmy wypadek. Wiedziałam, że jeszcze żyję. Potem wrócił mi słuch. Słyszałam samochody, głosy których słów nie rozumiałam. Poczułam też czyjeś dłonie na mojej szyi a potem krzyk, że żyję. Potem słyszałam ambulans. Byłam przytomna jak wynieśli mnie z wraku samochodu, ale oczy miałam zamknięte. Czułam się sparaliżowana, kiedy kładli mnie na noszach. Czułam każdy dotyk, ale bałam się poruszyć, odezwać się, nawet wskazać miejsce które mnie boli.
Kiedy zasunięto drzwi karetki straciłam przytomność.


>><<

Kiedy się obudziłam, od razu wiedziałam że byłam w szpitalu. Choć sala w której leżałam znacznie różniła się od pomieszczeń szpitalnych które widziałam w telewizji. Przypominał przytulny pokój ze ścianami w kolorze morskim oraz ciemną wykładziną. Można by pomyśleć że to był zwykły pokój gdyby nie fakt że byłam podłączona do maszyny z małym ekranikiem który pokazywał pracę mojego serca. Miałam też na sobie piżamę szpitalną, a prawa ręka była w gipsie.
Ręka i gips uświadomiły mi że miałam wypadek. Wspomnienia zaczęły powracać. Uśmiech mamy, samochód w powietrzu, dłonie na szyi, okrzyk że przeżyłam. Zaczęłam się bać o mamę, nie wiem gdzie jest ani czy żyje.  Znalazłam przy łóżku przycisk i wezwałam pielęgniarkę.
Zjawiła się po pięciu minutach a za nią szedł wysoki, przystojny mężczyzna w którym rozpoznałam mojego brata, Davida.Czarne włosy miał w nieładzie, jak zwykle... zaś niebieska koszula była pognieciona. Pod oczami miał ciemne podkówki co świadczyło o tym, że niewiele spał.
- Och, w końcu się obudziłaś księżniczko... - zaświegotała miłym głosem pulchna pielęgniarka. Podeszła do monitora i zaczęła coś sprawdzać po czym zwróciła uwagę na mnie. Położyła dłoń na głowie sprawdzając czy mam gorączkę i zadawała pytania ,,Czy wiem gdzie jestem?" ,,Czy wiem dlaczego tu jestem?" ,,Czy nie czuję mdłości?".
David stał w nogach łóżka i przyglądał się temu ze zmarszczonym czołem. Jego niebieskie oczy, takie same jak moje śledziły każdy ruch ręki pielęgniarki.
- Bardzo dobrze - rzekła pielęgniarka wpisując coś do kartki na podkładce. - Podczas wypadku złamałaś rękę i rozcięłaś łuk brwiowy. Miałaś też lekkie wstrząśnienie mózgu. Ale wszystko już z tobą w porządku. Trochę strachu nam napędziłaś, bo nie budziłaś się od dwóch dni. Dobrze zostawię cię teraz z bratem. Za moment przyniosę ci coś do picia i jedzenia, na pewno jesteś głodna.
Po czym odeszła.
David usiadł na krzesełku obok łóżka ale nawet na mnie nie patrzył, jego zmęczony wzrok był utkwiony w podłogę.
- Co z mamą? - usłyszałam swój zachrypnięty głos.
- Zmarła na miejscu.
Nic więcej nie musiał dodawać. 


>><<

Trzy dni temu wyszłam ze szpitala. Wczoraj odbył się pogrzeb mamy. Od tego dnia siedzę zamknięta w moim pokoju nie zdolna by cokolwiek robić. Mieszkam teraz u Davida, lecz nie potrwa to długa. Ciocia Kate, siostra mamy, chce przejąć opiekę nade mną. Słysząc wczorajszą rozmowę Davida z adwokatem jest to możliwe. Oczywiście to brat chce się mną opiekować do czasu uzyskania przeze mnie pełnoletności. Mam szesnaście lat choć na tyle nie wyglądam. Jestem też w klasie wyżej bo udało mi się przeskoczyć jedną w podstawówce. Tak więc troszkę czasu jeszcze mam, by kroczyć w dorosłość.
Słyszę ciche pukanie do drzwi więc poprawiam koc i cichym głosem mówię ,,Proszę".
- Cześć Ann. Mam dla ciebie obiad - powiedział David niosąc tacę na której stały parujące talerze. Brat wziął ostatnio kilka dni urlopu, więc porzucił szykowne garnitury na rzecz czarnych dresowych spodni i bawełnianych koszulek.
- Nie jestem głodna - odrzekłam kiedy stawiał na pościeli jedzenie. 
Było to proste danie, zwykły makaron w pomidorowym sosie, mimo to od razu zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Zjedz tylko troszkę. - David przekręcił głowę i wydał usta. Uśmiechnęłam się chyba pierwszy raz od wypadku. Sięgnęłam po talerz. Makaron i sos były pyszne. Trochę trudno było mi jeść lewą ręką bo prawa była w gipsie. W końcu kiedy po raz trzeci makron spadł mi z widelca David się roześmiał.
- Nie mogę tego nałożyć - powiedziałam zgryźliwym tonem. 
- Mam cię nakarmić?
Nigdy nie byłam z baratem zbyt blisko. Jako nastolatek większość czasu przebywał z kolegami a po college założył firmę. Teraz biznes idzie świetnie a David Black jest w pierwszej dwudziestce najbogatszych ludzi według tygodnika Forbes. 
- Obejdzie się - rzuciłam ironicznie. Nagle pojawiła się cisza która zaczęła ciążyć w powietrzu.
- Chcesz tu zamieszkać? Prawda? - spytał David poważnie patrząc mi w oczy.
Nie mieliśmy już rodziców, jedyne co nam zostało to ciotki i wujowie których widywaliśmy dwa razy w roku. Brat był najbliższą mi osobą, ale nie wyobrażałam sobie mieszkania z nim sama. 
- Nie wiem. 
David pokiwał głową zamyślony.
- Wolałabyś mieszkać z ciocią Kate?
Nienawidziłam cioci Kate w równym stopniu co David, ale w mniejszym niż nasza matka. Wiele lat temu ciocia chciała przejąc markę byAnn którą założyła matka. Była to marka produkująca ekologiczne kosmetyki nie testowane na zwierzętach. Była popularna zwłaszcza na zachodnim wybrzeżu, ale nie minęło wiele czasu zanim stała się znana w całej Ameryce Północnej. 
Oczywiście mama nie zgodziła się sprzedać nawet jednej trzeciej części firmy. Potem to samo zaproponowała Davidowi kiedy to Black Industries zaczęło odnosić większe sukcesy. Siostra mamy jest znana z niedotrzymywania słowa i leci na pieniędzy. Udowodniła to oszukując babcię oraz z dziadka, przez co cały spadek po nich został zapisany na mamę i wnuki. Ale wracając od rozmowy...
- Nie wiem. 
David pokiwał głowę jakby spodziewał się tej odpowiedzi.
- Jeśli myślisz że Kate chce zastąpić ci matkę to grubo się mylisz. Wiele o niej słyszałem i to nie tylko od naszej rodziny. Testament mamy nie został jeszcze odczytany, ale domyślam się że zapisała ci byAnn. W końcu jesteś twarzą tej marki. Ciotce zawsze zależało na pieniądzach, a ta firma przynosi duże korzyści. Gdybym ja był twoim opiekunem pomógłbym ci ją prowadzić. Wiesz że możesz mi ufać. 
Tak mogłam mu ufać, mimo że nie byliśmy blisko to i tak zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Umiałam mu mówić wiele rzeczy. Na przykład kiedy pierwszy raz upiłam się na imprezie to on odholował mnie od domu, albo kiedy pierwszy raz dostałam okres to on mi kupił podpaski (do dziś się czerwienię że akurat on był wtedy ze mną).
- Dobrze zamieszkam z tobą  - powiedziałam, był jedyną najbliższą osoba w moim życiu i w podświadomości cały czas chciałam z nim mieszkać. 
Ale nie byłabym dziewczyną z prawdziwego zdarzenia która lubi gdy ktoś bliski o nią walczy. A o mnie dawno nikt nie walczył.