wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 1

lost souls

5 dni potem...

Przez ostatnie pięć dni nie ruszyłam się na krok z apartamentu Davida. Mój brat jest od wczoraj moim prawnym opiekunem. Wszystko odbyło się cicho i bez szumu. Wczoraj także został odczytany testament mamy. Firma byAnn została zapisana na mnie tak jak przewidywał to David. Ale dopóki nie osiągnę pełnoletności firmę będzie prowadził mój brat wraz z rada  nadzorczą. Jednym słowem wszystko układa się dobrze. 
Mimo że codziennie dochodzą mnie jakieś fantastyczne wieści nic nie poprawia mi humoru. Próbuję oglądać telewizję, przeglądać facebooka czy słuchać muzyki wydaje mi się to nie stosowne. Nawet książki które kiedyś czytałam całymi dniami wydają mi się nic nie znaczącym zajęciem. David przedwczoraj powrócił już do pracy. Od trzech lat mieszkałam w Waszyngtonie i nie miałam znajomych w Nowym Jorku. Nie znałam popularnych miejsc które tu są i ogólnie nie wiedziałam nic. 
Korzystając z tego że nikogo nie ma w apartamencie postanowiłam go pozwiedzać. Całe mieszkanie było urządzone w nowoczesnym stylu. Przeważał kolor czarny z biało szarymi elementami. W salonie była ciemno szara kanapa z białymi i czarnymi poduszkami gdzie naprzeciwko wisiał duży czarny ekran telewizora. Ściany były białe, po za jedną gdzie były zamontowane panele. W salonie największa atrakcją był chyba fortepian czarny i błyszczący oraz gitara. 
Podeszłam do instrumentu. Nie byłam wybitną pianista, ale słyszałam że gram nieźle na gitarze. U Davida było znów odwrotnie. Mamie zależało abyśmy umieli grać na instrumentach, być może dlatego że ona nigdy się nie nauczyła. 
Usiadłam na przeciwko czarno białych klawisz. Zaczęłam grać melodie której nauczyłam się wiele lat temu. Na początku nie szło mi dobrze, ale z każdą próba było już dobrze. Melodię grałam jedna ręką, bo gips utrudniał grę drugą. Kiedy skończyłam zagrałam ją od nowa, a potem jeszcze raz i jeszcze raz, aż zabrzmiała bez żadnej pomyłki. 
W końcu zamknęłam klawiaturę i o mało palców sobie nie przycięłam kiedy usłyszałam oklaski za moimi plecami.
- David, o mało palców sobie nie przycięłam  - powiedziałam głośno zirytowana faktem że tak mnie straszy. Odwróciłam się z zamiarem napaści na niego ale ku mojemu zdumienie to nie był David tylko jakiś obcy chłopak, być może w moim wieku.
- Ta, Davidem nie jestem, ale przepraszam, że twoje palce o mało przeze mnie nie ucierpiały. 
- Przeprosiny przyjęte ale ten sarkastyczny ton to możesz sobie darować - powiedziałam rozcierając dłoń i patrząc spod oka na obcego przybysza. - Czego tu szukasz tak w ogóle?
- Mąki chciałem pożyczyć - powiedział, zmieniając ton. 
- Mąki? Na co ci mąka? - zaciekawił mnie.
- Będę piekł ciasteczka z moją dziewczyną. Może chcesz się przyłączyć? - zauważyłam że specjalnie zaakcentował słowo ,,dziewczyna" ale co mnie obchodzi on albo jego dziewczyna, albo jakieś ciasteczka. 
- Nie, akurat mam coś do roboty - powiedziałam. On zaś zlustrował okiem moją czarną jedwabną piżamę w której poruszam się od domu od czterech dni, związane w supeł włosy oraz rękę w gipsie. - Chodź dam ci tę mąkę.
Wkroczyliśmy do niesamowicie urządzonej kuchni, było w niej wszystko co powinien mieć dobry szef kuchni. Szkoda że marnowała się w apartamencie w którym jedyną rzecz jaką umie się ugotować jest woda na herbatę. Zaczęłam zaglądać do wszystkich szafek, i choć były pełne najróżniejszych śmieci, nie było w nich mąki. W tym domu chyba nikt nie lubi naleśników.
- Chyba nie mamy mąki - odparłam zaglądając do szafki która była pełna garnków.
- To mnie pocieszyłaś. Będę chyba musiał iść do sklepu - powiedział uśmiechając się.
- Na to wygląda. Jak chcesz ciasteczek to musisz się poświęcić - powiedziałam zaglądając w szafki które były w wyspie kuchennej. Które okazały się pełne rachunków po zamówionych, gotowych, daniach z restauracji .
- Ta u nas mąki na pewno nie ma - powiedziałam podnosząc się.  Nieznajomy przyglądał mi się teraz z zainteresowanie.
- Pomóc w czymś? - spytałam kiedy jego wzrok stał się zbyt natarczywy. 
- Tak w ogóle to kim jesteś? - pytanie na pytanie, niezłe zagranie. Ale zamiast odpowiedzieć roześmiałam się. Po czym spoważniałam przypominając sobie dlaczego tu jestem.
- To ty wszedłeś i się nie przedstawiłeś. Ja tu mieszkam od raptem dziewięciu dni. 
- Rzeczywiście duży staż, ja tu mieszkam od siedemnastu lat i znam wszystkich lokatorów, wiem kto mieszkał wcześniej i znam tych nowych. Ciebie zaś wiedzę pierwszy raz.
Nic na to nie odparłam, nalałam sobie wody do szklanki i popijając patrzyłam na nieznajomego. 
- Dziewczyna na ciebie nie czeka? - spytałam słodkim głosikiem.
- Matt Prince, sąsiadem jestem - powiedział. Podeszłam do niego i z uśmiechem satysfakcji przedstawiłam się.
- Anna Black, siostra tego co tu mieszka.
Roześmiał się.
- Dlaczego wcześniej cię tu nie spotkałem. 
- Wcześniej mieszkałam w Waszyngtonie, przeprowadziłam się nie dawno. 
Byłam zmuszona do przeprowadzki ale kogo to obchodzi.
- Och i podoba ci się tu?
- Mieszkałam już wcześniej w Nowym Jorku, ale wtedy byłam bardziej zależna od rodziców. Nie znam tu nikogo. Poza tym przechodzę żałobę i nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
- Żałobę? Po kim, po kocie? - chyba myślał że chcę go spławić skoro uznał że żartuję.
- Po mojej mamie - odparłam przełykając ślinę.
Matt od razu spoważniał, i zaczął mnie przepraszać, ale było za późno, bo łzy zaczęły pojawiać się w moich oczach, a wspomnienia z wypadku nagle stały się tak realistyczne.
- Już dobrze, dobrze. Odprowadzę cię do drzwi. 
Chłopak wciąż mamrotał przeprosiny a ja prawie siłą wypchnęłam go z mieszkania. 
Do końca dnia przeleżałam w łóżku przeklinając siebie i swoją słabość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz