niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 2


lost souls

Jechaliśmy samochodem, było to czarne audi. Siedziałam na miejscu pasażera i przez okno widziałam że zmierzcha. Zza kierownica siedziała mama w czarnej garsonce. Na ręku połyskiwała platynowa bransoletka wysadzana błękitnymi diamentami. Włosy miała rozpuszczone i mimo że twarz miała zwróconą w stronę drogi, wiedziałam że płacze.
- Czemu płaczesz? - spytałam.
Nie opowiedziała ale z jej gardła wydobył się głos. Wtedy zorientowałam się że jedziemy pod prąd. Samochody jechały prosto na nas. Zaczęłam mówić mamie by zawróciła. Ale ona tylko jechała, nie słuchała, nie mówiła nic. Łzy płynęły już nie tylko jej ale i mi. Zaczęłam krzyczeć by zwolniła, bo jechaliśmy coraz szybciej. Zaczęłam krzyczeć a mama zaczęła  jeszcze bardziej szlochać. wtedy zobaczyłam że prosto na nas jedzie duży samochód ciężarowy. 
- Przepraszam Anno, przepraszam - jęknęła moja rodzicielka i wtedy tir wjechał prosto w nas.

- Anno! Anno!!
Usiadłam na łóżku prosto i wtedy uświadomiłam sobie, że ten tir i matka to tylko był sen. Odetchnęłam z ulgą. Mimo to i tak sprawdziłam czy jestem cała.
- Anno, wszystko w porządku? - spytał David, który stał obok mojego łóżka. Wtedy przypomniałam sobie, że słyszałam jak mnie wołał.
- Tak to... to tylko koszmar - opowiedziałam lekko drżącym głosem. Chrząknęłam i poprawiłam kołdrę.
David usiadł naprzeciwko mnie. Zobaczyłam że był bez koszulki i miał na sobie tylko spodnie od piżamy.
- Ann, może chcesz żebym umówił cię z psychologiem? Doktor w szpitalu mówił, że powinnaś porozmawiać ze specjalistą. Nie chcę cie do niczego zmuszać, ale może ci to pomoże - wyszeptał mój brat.
David miał rację, potrzebowałam psychologa ale zawsze uważałam że mówienie obcej osobie o tym co mnie dręczy jest nie właściwe. Myślę że to ja sama powinnam się z tym zmierzyć. Moje demony to moja sprawa.
- Dam sobie radę... sama - odparłam poprawiając poduszkę i kładąc się na boku.
- Wiesz, że masz mnie, pomogę ci jeśli tylko zechcesz ze mną porozmawiać. To już twój drugi koszmar, a jak nie śpisz to płaczesz. Te ściany są cienki i wszystko słychać.
- Przepraszam, obiecuje że się poprawię. 
- Anna, nie chcę cię zmieniać. Chcę tylko byś się uśmiechnęła i była taka jak zwykle. Jeśli masz problem to porozmawiaj ze mną. 
- David... - chciałam go zapewnić że wszystko będzie dobrze, ale zamiast tego, pojawiły się łzy a w gardle urosła gula. Po chwili już szlochałam a David głaskał mnie po dłoni. - ... straciłam mamę i... chyba to moja wina... widziałam że nie zapina... pasów. Ja... ja... Boże, mama nie żyję... i  to... wszystko... przeze mnie.
Powiedziałam w przerwach między pociąganiem nosem a szlochem. Oczekiwałam słów pocieszenia... chyba. Ale mój brat milczał, za to tylko głaskał mnie jak psa. 
- Może byś coś powiedział,a nie głaszczesz mnie jak jakiegoś czworonoga.
- Anno, pamiętaj że to była również moja mama. Wiesz jak ja za nią tęsknię, wiesz ile bólu sprawiło mi zorganizowanie pogrzebu. Ale domyślam się, że twój ból jest o wiele bardziej większy, bo byłaś z nią w tej chwili. Obwiniasz się za to co się stało, bo ty przeżyłaś a mama nie. Ale zastanów się dobrze, czy ona nie chciałaby byś cieszyła się życiem, byś śmiała się, chodziła do kina lub teatru?
- Łatwo ci mówić.
- Wcale nie łatwo. Nawet nie wiesz co przeżyłem gdy dowiedziałem się o wypadku.... myślałem że ty również umrzesz. Uważałem to za cud że twoje obrażenia okazały się nic nie znaczące. Uwierz mi, mama cieszy się, że możesz żyć i lepiej nie marnuj tej szansy.
- Więc co mam robić? - spytałam.
- Przestań chodzić po domu jak, cień i weź prysznic. Jeśli chcesz możemy pojechać jutro, na zakupy. Albo raczej dzisiaj, bo jest już po drugiej w nocy.
- Okej.
- Okej. Obiecujesz poprawę?
- Tak.
- Dobrze to ja lecę jeszcze troszkę pospać. 
David przeciągnął się i ruszył do drzwi. Potem przypomniałam sobie o bransoletce którą widziałam we śnie.
- David, co z rzeczami mamy i moimi, które zostały w Waszyngtonie. 
- Wysłałem po nie mojego przyjaciela. To zaufany człowiek, sprawi że wszystko przybędzie tu na czas. Możliwe, ze wszystko będzie już jutro. 
- Dziękuję.
Resztę nocy spałam jak suseł

>><<<

Kiedy rano się obudziłam, czułam się dziwnie lekka. Jakby wydarzenia których doświadczyłam w nocy, czyściły moją duszę. Wstałam i tak jak powiedział w nocy David, ruszyłam wziąć prysznic. okazało się, że to wcale nie takie łatwe przez gips na ręce. Bardzo starałam się go nie zmoczyć mimo to i tak co rusz wpadałam z nim pod strumień wody. Najgorzej było umyć głowę. Musiałam spienić szampon lewą ręką. Stwierdziłam też powinnam ogolić pachy i nogi , ale potem sobie odpuściłam. Najwyżej założę długie spodnie i bluzkę z rękawkami. 
Po tym dziwnym prysznicu, poczułam się czysta. Weszłam do pokoju gdzie pod szafą stała moja jedyna walizka. Jakie to było szczęście że nie były w naszym samochodzie tylko w aucie ochrony. Mogły zostać zarekwirowane przez policję i oddane Bóg wie kiedy. 
Otworzyłam teraz bagaż i wyjęłam czarne dżinsy, do tego biały to oraz szary sweter kaszmirowy. Mimo że był sierpień, pogoda była deszczowa. Wyjęłam też kosmetyczkę. Stojąc przed lustrem w łazience, odkryłam że wyglądam paskudnie. Nad brwią miałam założony plaster. Wcześniej były szwy, ale zdjęto mi je kiedy wychodziłam ze szpitala. Rana była krwawiąca ale nie taka głęboka jak wszyscy myśleli. Za parę dni nie będzie po niej śladu. Pod oczami miałam fioletowe cienie, a mokre włosy były skołtunione. 
Przeprowadziłam moja buźkę przez wszystkie przebiegi oczyszczające jakie mogłam wykonać za pomocą środków w kosmetyczce. Dwa razy umyłam żeby. A rozczesane i wysuszone włosy zaplotłam w warkocz. Zrobiłam też sobie lekki makijaż.
Potem założyłam rzeczy które sobie przygotowałam. W lustrze zobaczyłam dawną siebie, może nie do końca gdyż moje błękitne oczy zionęły smutkiem. Kiedy się uśmiechnęłam, wyglądałam sztucznie. Darowałam sobie próby udawania szczęśliwej i ruszyłam do salonu.
David już tam był. Leżał na kanapie i oglądał telewizję. Miała na sobie teraz czarne dżinsy i bawełnianą koszulkę z napisem ,,Szef na urlopie".
- Hej Księżniczko, widzę że jesteś gotowa do wyjścia - powiedział kiedy zauważył moje wejście.
- Cześć... a nie zjemy śniadania.
David uśmiechnął się, jakbym mu właśnie opowiedziała  kawał. Był to uśmiech który powstrzymywał śmiech.
- Zjemy na mieście - odparł i wstał. Poszedł do sypialni, stamtąd wrócił w innej koszulce. Mniej obciachowej niż tą którą miał. - Radzę ci wziąć czapkę i okulary.
- Czemu? 
- Bo na dole, przed wejściem stoi gromada reporterów i paparazzi. Musimy się maskować. 
- Ale czemu tam....
- stoją? - dokończył za mnie brat. - Bo jesteś siostrą jednego z najbogatszych ludzi w Nowym Jorku, a jego matka zabiła się jadąc z tobą samochodem. W telewizji mówią że Sylwia Jenny Black była pod wpływem alkoholu, albo prochów. Uwierz mi, lepiej się zasłonić.
- Skoro tak mówisz.
Wzięłam z walizki okulary przeciwsłoneczne ale nie miałam żadnej czapki. Na szczęście, David miał ich parę i dał mi jedną z napisem ,,Black" .
- Firmowa, lepiej jej nie zgub - powiedział mrugając do mnie.
Weszliśmy do windy. Black zaczął jeszcze pisać wiadomość do swojej sekretarki by przełożyła mu spotkania na następny dzień. Trochę żałowałam że odrywam Davida od jego pracy, ale tylko trochę. 
Mój brat mieszkał na ostatnim piętrze w tej rezydencji.
 Myślałam że będziemy jechać sami aż do parteru, ale ku mojemu zdumieniu otworzyła się na jednym z pieter. Do środka weszły trzy osoby. W jednej z nich rozpoznałam chłopaka który wczoraj wpadł po mąkę. Jak on miał na imię? Max? Nie, Matt? Tak. Matt. Towarzyszyły mu dwie dziewczyny. Obie blondynki, jedna była wysokonoga, miała niebieskie oczy i długie blond włosy. Obok niej stała niższa i młodsza (być może w moim wieku). Ona również miała niebieskie ozy, ale włosy były prostsze. 
- Witaj Black - odezwała się starsza blondynka do mojego brata.
- Och, Evans. Miło cię widzieć.
W glosie mojego brata wyczułam lekko zgryźliwy ton. Wyczułam że jej nie lubi, po chwili i ja także uświadomiłam sobie że jej nie polubię.
-  Coś taki zgryźliwy Black? Interesy źle idą - spytała sztucznie słodkim głosem Evans. 
Tak się zapatrzyłam w wymianę słów mojego brata z blond kobieta że dopiero po chwili zauważyłam że Matt mi się przygląda. Kiedy napotkał mój wzrok odwrócił się i złapał za rękę młodszą blondynkę. To chyba była jego dziewczyna ,,od ciasteczek".
Ponownie skupiłam wzrok na barcie.
- Jak wiesz interesy idą bardzo dobrze. Zapewne słyszałaś że podpisaliśmy kontrakt z Davson&Garry. 
Usta blondynki ułożyły się w literkę ,,o" . 
- Twoja mina mówi, że nie słyszałaś - powiedział David i uśmiechnął się podnosząc kącik ust do góry.
Drzwi windy otworzyły się. David wyjął telefon i szybko wybrał numer.
- Luke. Podjeżdżaj jesteśmy w recepcji.
Przez przeszklone drzwi widziałam tłum ludzi z ustawionymi kamerami i aparatami.
- Może wrócimy do domu i zamówimy pizze - powiedziałam zawracając się w stronę windy.
- O nie moja panno, wychodzimy na zakupy.- powiedział David łapiąc mnie za łokieć.
Wtedy Evans odwróciła się i zmierzyła mnie wzrokiem. David jakby wyczuł zainteresowanie innej osoby zasłonił mnie przed nią,tak że widziałam tylko jego pierś. 
- Och Black, a więc to twoja siostra? - usłyszałam jeszcze głos tej całej Evans, chciałam coś powiedzieć ale wciął mi się brat
- O samochód czeka - powiedział David zakładając czapkę i okulary. Ja również założyłam i razem ruszyliśmy przez gąszcz reporterów.


>><<

David zabrał mnie najpierw do restauracji,gdzie zjedliśmy naleśniki z owocami i miodem, wypiliśmy po kawie i szejku truskawkowym. Potem poszliśmy na zakupy. David kupował mi każdą rzecz nawet nie patrząc na cenę, Tak więc wróciliśmy obładowani torbami.Tym razem nie przechodziliśmy przez tłum reporterów bo szofer zatrzymał się w garażu i stamtąd wjechaliśmy na górę.
- Dlaczego wcześniej nie wyszliśmy garażem? -spytałam.
- Chciałem by to że zemną mieszkasz stało się faktem - odparł David.
- Ciocia Kate?
- Chce mnie podać do sądu. Według niej to ona powinna przejąć nad tobą opiekę. Ale ty chyba nie chcesz z nią mieszkać?
- Jasne że wolę z tobą.
Przeraziłam się że ciocia chce się mną tak opiekować że aż wnosi sprawę do sądu.
Usiadłam na kanapie i zdjęłam buty, pół dnia chodziliśmy  po sklepach i moje stopy po prostu błagały o masaż.
- Chcesz zamówić coś do jedzenia? - spytał David przychodzą z kuchni wraz z ulotkami.
- Dlaczego po prostu nie zatrudnisz kucharza? Co nie stać cię?
David prychnął i podniósł jeden kącik ust do góry.
- No co? Mógłbyś zatrudnić Madison. Pracowała u nas w domu w Waszyngtonie. Była fantastyczna niewiele starsza ode mnie, chyba w twoim wieku. Zajmowała się całym domem, gotowała, sprzątała, robiła zakupy. Ale jak ona gotowała, mówię ci jej strudel z jabłkami albo kaczka z pomarańczami...
Na samą  myśl aż mi ślinka leci.
- Jeżeli chcesz, mogę ją zatrudnić...?
- Było by fajnie.... tylko nie wiem czy się zgodzi. W Waszyngtonie ma wszystko studia, rodzinę, chłopaka.
- Zgodzi już ja z nią pogadam. A tymczasem wolisz pizzę czy tajskie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz